Skip to content Skip to footer

Cisza, która uzdrawia – czyli trzy dni wśród słoni, w Tajlandii Północnej.

Są miejsca, które nie potrzebują reklamy. Miejsca, które nie wołają, a i tak zostają z nami na długo. Zapisują się w nas swoją ciszą, swoim rytmem, który przywraca człowieczeństwo oraz  „ustawienia fabryczne”. Tkwią w nas spojrzeniami tych, których historia została zapisana na ich ciele i psychice. Elephant Nature Park, położony w malowniczej dolinie w Muang Park, nieopodal Chiang Mai w północnej Tajlandii, to jedno z takich miejsc.

Pojechałam tam nie tylko jako turystka wędrująca, z przy ciężkim plecakiem, po świecie, ale jako człowiek, który stara się działać na rzecz sprawczości, empatii i powrotu do równowagi – zarówno tej wewnętrznej, jak i społecznej. Chciałam doświadczyć innego wymiaru aktywności, może aktywizmu. Prawdziwego, fizycznego kontaktu z uśmierzanym cierpieniem.

Większość słoni w Elephant Nature Park to ofiary przemocy: złamane nogi, przypalane ogniem uszy, rany po łańcuchach, okaleczenia. Kompletnie wyczerpane i  porzucone. Patrzą na Ciebie oczy, które pamiętają więcej, niż chciałbyś wiedzieć. Nie ma tu tresury, nie ma pokazów, nie ma spektakli ani jazdy na oklep. Jest szacunek. 

Karmiłam. Delikatnie, z otwartą dłonią. Każdy lubi co innego, ma swoje preferencje – jak my, ludzie. Tak, mają swoje charaktery i charakterki, pamiętają cierpienie. 

Jednego dnia pomagałam w kuchni przygotowywać jedzenie dla tych największych wegan świata. Gary, a właściwie wielkie kotły, w których gotuję się zioła na wspomaganie trawienia, miesza się je z ryżem i kukurydzą, by potem formować z nich kule. Wszystko robione ręcznie, bez pośpiechu, z uważnością.

Kąpiel słoni w rzece to nie tylko atrakcja – to ceremonia, rytuał, radość w najczystszej postaci. Już sama tylko obserwacja to przyjemność. Dotyk błota, łagodny plusk wody w rzece, śmiech innych wolontariuszy – to było więcej niż praca. To było jak wspólna modlitwa do świata, który nie musi być okrutny – a jest!

Przez ten czas żyłam bez telefonu – zasięgu brak! Bez kalendarza spotkań. Bez presji produktywności. Tylko natura i stworzenia większe ode mnie. Rozmowy z pracownikami azylu. Afirmacja poranków z kubkiem kawy w ręku i podziwianiem opadającej mgły. Tylko tu i teraz.

Jako Prezes(ka) Fundacji działającej na rzecz etycznej turystyki i empatycznej edukacji, świadomie wybieram miejsca, które są czymś więcej niż punktem do „odhaczenia” na mapie świata. Elephant Nature Park to nie tylko atrakcja turystyczna. To przede wszystkim azyl, w którym każde zwierzę ma imię, historię i poszanowaną godność.

 

Założycielka tego miejsca , Sangduen „Lek” Chailert, od lat ratuje słonie wykorzystywane w branży turystycznej, cyrkach, przy wyrębie lasów. Oferują swoim podopiecznym nie tylko schronienie, ale i rehabilitację fizyczną i emocjonalną. Na terenie parku nie ma łańcuchów, nie ma batów.

Jeśli mielibyście ochotę wesprzeć to miejsce, chociażby poprzez swoją obecność podczas pobytu w Tajlandii to zajrzyjcie na adres:

www.elephantnaturepark.org

To miejsce działa jak mały ekosystem dobra – oprócz słoni żyją tu psy, koty, bawoły a także wolontariusze z całego świata. Każdy zostawia po sobie co może – czas, uważność czy pracę własnych rąk.

Byłam, widziałam, afirmowałam. Zrozumiałam, że pomoc nie musi być spektakularna. Czasem wystarczy być, podać wiadro wody.

Dlaczego piszę o tym na stronie Fundacji? 

Bo chcę wierzyć, że zmiana zaczyna się od własnej empatii. Od wyboru – gdzie pojedziesz, kogo wesprzesz, jakie zdjęcie wrzucisz do sieci. Pragnę by Fundacja którą prowadzę stawiała na świadome wybory. I Elephant Nature Park to wybór, który mówi: ”mogę być częścią dobra” – nie sztuczną fasadą, na pokaz!  

Translate »