Skip to content Skip to footer

160 metrów w dół, na łeb na szyję – czyli jak przeżyłam swój „pierwszy” (i ostatni) raz na Bungee

Jedni, na pamiątkę z podróży kupują magnesy, inni przywożą herbatki, koraliki, kadzidła, szarawary albo tak jak ja – wszystko naraz. Z Nepalu oprócz kaszmirowych szali przywiozłam dowód na to, że odwaga nie jedno ma imię i można wyrazić ją chociażby lecąc z wrzaskiem paniki, z wysokości 160 metrów. 

The Last Resort – nie, to nie metafora, tylko rzeczywista lokalizacja, na granicy nepalsko – tybetańskiej, gdzie oprócz drinków z palemką, serwują skoki na bungee. I nie jakieś tam z miejsko-wiejskie z przykościelnej dzwonnicy. Mówimy o jednym z najwyższych na świecie skoków bungee w warunkach naturalnych – z mostu nad rzeką Bhote Koshi. Taka tam odmiana afirmacji życia. Dopiero w drodze na skok sprawdziłam  w internecie, że taras widokowy w Pałacu Kultury i Nauki mieści się na 30stym piętrze (114metrów!) – zbladłam pod opalenizną, panika narastała z każdym przejechanym do celu kilometrem. Na miejscu spojrzałam z mostu i zobaczyłam gdzieś hen w dole cieniusieńką „sznurówkę”, jednej z największych nepalskich rzek. Przełknęłam przez zaciśnięte gardło ślinę. Potem już miałam tylko suchość w ustach.

W całym autokarze byłam jedyną Europejką – miałam “zdygać”, ulec panice? Nie ma bata, nie wycofam się.“Nie pękaj, statystki są po twojej stronie – pomyślałam i w ostatnim odruchu odwagi wciągnęłam brzuch, spięłam pośladki i dałam założyć sobie „uprząż” prawie jak dla konia do orki. W tym czasie, reszta świata przyglądała się sytuacji z zaciekawieniem. Możliwe, że obstawiali zakłady: pęknie i wymięknie czy „poleci”?

Na miękkich kolankach słuchałam instruktażu: „ Nie patrz w dół, zrób głęboki wdech i .. leć”. Wciągnęłam powietrze i skoczyłam w przepaść. Ręce drżały, kolanka się telepały, dusza próbowała zawrócić – a ciało spadało. I jeszcze ta myśl, której nie dało się zatrzymać „ noooo już bardziej nie dało rady wyeksponować mego „największego” atrybutu – cały zadek na widoku! Kto mi, do cholery, kazał!?! Za własne pieniądze!”

Dziś zupełnie nie żałuję. To było doświadczenie totalne i symboliczne zarazem. Skoczyłam, przeżyłam – zaufawszy obcym ludziom, linom i statystykom. A te mówiły jasno: od początku działalności, zero wypadków śmiertelnych. Pomyślałam : w Lotto szóstki nie trafiłaś, to czemu teraz miałabyś mieć „farta” 😉 ! Zrobiłam to 2in1 – dwa razy w życiu: pierwszy i ostatni raz! Swobodne spadanie jednak mnie nie kręci. Ale polecam z całego serca tym, którzy chcą okazać wdzięczność za sam fakt takiej możliwości. Bo afirmacje to nie tylko joga i świeczki, czasem to wrzask, śmiech paniki i triumfalne : „Zrobiłam to!” 

Jeśli ktoś z Was poczuł zew przygody i adrenaliny, oto namiary:

The Last Resort, Nepal

 

Translate »